Szwędając się po Londynie natknęłam się na sklep firmowy Farrow & Ball i jest to dla mnie pretekstem do podzielenia się…No właśnie, nie chcę się dzielić frustracją, nie tak ma to zabrzmieć.

Nie chodzi mi o to, że żyjemy w biednym, dzikim kraju; tylko o to, że nie ma u nas takiej kultury koloru jak tam, za zimnym morzem. I dzieje się tak (tu lecą kamienie) za sprawą projektantów, do których przecież sama się szczęśliwie zaliczam.

U nas dużo czasu, pary i pieniędzy poświęca się na wyposażenie. Farba natomiast jest sprawą drugoplanową, a już jej faktura to zupełne haiku. Haiku- czyli niby wszyscy wiedzą o o chodzi, ale na ulicy nikt nie spotkał, a już na pewno da się bez tego przeżyć.

Wzrusza mnie więc sposób urządzenia sklepu i wystawy w taki sposób, że każdy kolor można zobaczyć w kilku odsłonach, a więc : modern emulsion, estate eggshell, modern eggshell, full gloss.

W Polsce zwykło się uważać, że im więcej kolorów, tym lepiej. A Farrow & Ball wybrał sobie 132 i mówi, że starczy:). Resztę roboty robi faktura. Z jednej strony można się obawiać, że to za mało, z drugiej: jak bajecznie ogranicza to możliwość wtopy kolorystycznej, ile godzin oszczędza i ile małżeństw ocala przed rozpadem?

Obsługa sklepu była czarująca i pomocna, nie skusiłam się jednak na rozmowy o kolorach. Moje polskie słownictwo kolorystyczne lubuje się we frazach: zdechły petrol, mokry pies, psiara-zieleń. Nie wiem jak to przetłumaczyć, bałam się zamilknąć w oczekiwaniu na olśnienie jak powiedzieć bordo-krosta. A oni do rozmów o odcieniach aż przebierają nogami. Może to kwestia kultury koloru (to nie żart), a może tego, że 25% udziałów firmy jest w rękach jej pracowników, a może po prostu lato i nudno im w tym Londynie?

Zdecydowanie nie jest to średnia półka i nikogo nie namawiam na zakup tych farb, choć oczywiście można je dostać w Polsce. Warto natomiast pomyśleć czasem o farbie jak o elemencie wyposażenia, a nie jako o materiale budowlanym. Tak, o farbie, nie o kolorze.

A zainspirować się można na ichnim Pintereście i Instagramie. Smacznego.

ps) u nas zwykło się uważać, że full gloss to obciach. Zaraz to barwne animalistyczne porównanie z psu jajca na wiosnę, i skojarzenie z lamperią w przychodni. No to ręka w górę, kto nie chciałby mieć takich drzwi błyszczących? Hę?

Dodaj komentarz