Podobno Azja istniej gdzieś. Lecz z moich okien nie widać jej.

Nie byłam na wczasach w Tajlandii, nie jadam sushi, pałeczki wypadają mi z rąk. Moje kontakty z Azją są chłodne. Mam  jednak kilka przedmiotów, bez których mój dom nie byłby sobą. A są na wskroś azjatyckie.

Pierwszy to kicia naganiająca łapką szczęście. Rozglądam się po domu: wszyscy szczęśliwi, to znaczy, że działa bez zarzutu. I, co najlepsze, nigdy nie przestaje, bo ma baterię słoneczną.

3

Jej zdjęcie posłużyło nam za tło neonu, który znalazł nowy dom najszybciej ze wszystkich. Każdego, kto nie zna tematu zapraszam na www.dolceluce.org

3a

Mam też kalendarz-zrywkę, prezent od klienta z wietnamskimi korzeniami. Jest jak zegarek z czasów Pierwszej Komunii- pokazuje wszystko, z trudem znajduję na nim drobny Saturday z boczku, ale bardzo go lubię.

2

Mam jeszcze bawełniane kule, które dostałam od przyjaciół z ich azjatyckiej podróży. Poprzednie, które mi podarowali zdewastowałam. Są wyrozumiali i przywieźli mi nowe. Wiem, że sprzedają je wszystkie sklepy, które mają w nazwie „decor” lub „loft” lub człon „scandi…”. Ale ja chełpię się tym, że przyjechały do mnie w znajomej walizce i kosztowały tyle, co miska ryżu.

8

 

Dodaj komentarz