Nabuzowana kilkoma wydarzeniami postanowiłam podzielić się zdjęciami hali targowej, którą widziałam w Belgii. Te wydarzenia to:
- udział w konsultacjach społecznych dla Ursynowa i ciągła walka mieszkańców, żeby móc w normalnych warunkach kupować żywność od swoich ulubionych dostawców (tu pozdrowienia dla Pani Renatki)
- niekończąca się dyskusja na temat warszawskiej Hali Koszyki: czy to wreszcie Europa i można zjeść krewetki tygrysie jak ludzie (zjeść jak ludzie, nie krewetki jak ludzie) czy może jednak dzieło szatana?
- wyjazd na Biennale Interieur w Kortrijk (dzięki uprzejmości firmy Hansgrohe) i zwiedzanie Gandawy
Historia jest prosta: Od wieków była w tym miejscu Gandawa, a w niej targ. Następnie targ umarł, a jego miejsce zajął parking. Tak, parkingi robią to świetnie i trudno je potem wykurzyć, Krzyżacy naszych czasów! Ale płyńmy do brzegu: architekci z dwóch pracowni, Robbrecht en Daem architecten i Marie-José Van Hee architecten zaprojektowali konstrukcję, która co prawda chroni przed deszczem, ale już wiatr wpuszcza bez zastrzeżeń, nazwijmy ja wiatą, choć w Polsce to słowo kojarzy się raczej niechlubnie. Pod wiatą (naprawdę POD, czyli pod powierzchnią gruntu, znajduje się jeszcze restauracja).
Ta piękna stodoła (bo od razu zyskała taki przydomek) służy jako zadaszony plac targowy, a także jako scenografia dla mieszkańców i turystów. Mieszkańcom oczywiście już spowszedniała, ale turyści przystają, zadzierają głowy, kontemplują ten prosty efekt, jaki daje dziurka w poszyciu dachu, robią sobie zdjęcia, zaczynają się obściskiwać i wszystkim się podoba. Mi też. Drewniana łuska i szklana dachówka, bruk i duuuużo wiatru spuszczonego ze smyczy. Jest extra. Jurorzy konkursu Mies van der Rohe Award (edycja 2013) byli tego samego zdania :).
Kto się wybiera do Belgii, niech koniecznie zahaczy o Gandawę (myląca oryginalna nazwa to Gent), o innych wspaniałościach będzie niebawem.