Brutalna prawda o życiu jest taka, że hamburgery nigdy nie wyglądają tak jak na zdjęciach, a na puszkach Pepsi nigdy nie ma rosy. Wszyscy są, bez słów, umówieni, że akceptują ten układ.
Niedługo z domami będzie tak samo. Teraz jeszcze właściciele korzystający ze stagingu czują się trochę nieswojo. Radziłabym im przywołać obraz nieistniejącego hamburgera, porzucić skrupuły i wziąć się do roboty. Dobry wynajem domu to nie bułka z masłem.
Miałam do wynajęcia swoje dawne mieszkanie, dwa pokoje w niskim bloku z lat pięćdziesiątych, zielona okolica, super komunikacja. Nie miałam specjalnych obaw co do wynajmu, ale chciałam móc sama wybrać nowego lokatora. Razem z dziewczynami z Black Oak Studio zrobiłyśmy sesję stagingową.
Tuning mieszkania polegał na posprzątaniu, usunięciu zbędnych przedmiotów i dodaniu tych niezbędnych. Przy niskobudżetowym stagingu „niezbędnych” oznacza rogaliki na stole i zioła na parapecie, domowość pełną gębą. Polscy spece od stagingu i jego amerykańskie gwiazdy są zgodni co do tego, że na zdjęciach nie może być : kapci, ręczników i zwierząt.
Co do kwiatów i rogalików: żaden najemca nie spodziewa się przecież, że zastanie je w wynajętym mieszkaniu. Przemiły facet, który ostatecznie wynajął moje mieszkanie nie robił wrażenia rozczarowanego. Powiedział mniej więcej tak: „Gdyby za tą cenę było tak jak na zdjęciach, to byłoby niemożliwą i podejrzana okazją, a tak jest po prostu super.”
Na koniec moja ulubiona nowomowa paniuś od nieruchomości: